Właśnie pogoniłem Raja, który przyszedł przyjaźnić się z naszą lodówką (gość lubi żreć i robić inne dziwne rzeczy - na przykład buguje się werbalnie pod skrzynkami na listy i szczeka „ha!” lub „aha!” dotąd, aż sobie pójdzie) i mogę kontynuować wylewanie żali.

Tak, administratorka mówiła że: „przestronne, trzy pokoje z balkonem i w dodatku umeblowane” i to jest z grubsza prawda... Szkoda tylko, że nie wspomniała o szczurach, karaluchach i zgniłym jaju, które ktoś kiedyś zamurował pod podłogą (żart doceniam ale nie przeceniam!). Z litości przemilczę przeciekające rury, skrzynkę, która czasem toczy iskry i tajemniczą kratkę straszącą mnie w drzwiach toalety.

Zanim zdążyłem się porządnie rozejrzeć po lokum, już usłyszałem skrobanie do drzwi – oto sąsiedzi postanowili wcielić w życie akcję „dożywianie ciastem owocowym” i przyszli z wizytą. Nie powiem, miły byłem.

Babcia Geeta spod 14 (my mieszkamy pod numerem 13) ewidentnie chciała się przyjaźnić. Wiem, że ponoć wyglądam dojrzale na swój wiek ale błagam! Kobieta wpadła w jakiś dziwny trans i mówiła przeciągając sylaby, dziwnie przy tym kręcąc tymi, no... biodrami że w sensie. W sumie fajnie byłoby mieć babcię (moi starzy chyba wyodrębnili się z jakiejś matrycy bo nie wiem nic o moich przodkach) ale tutaj zrobiło się trochę... khem... niezręcznie. Na szczęście potem sobie poszła.

Za to Raj przez pierwsze kilka dni straszył nas swoją obecnością. Prawdopodobnie uciekał przed swoją nadopiekuńczą mamusią (czyli babcią
Geetą) i szukał u nas przygody... A przecież mógł ją znaleźć w dwóch pozostałych mieszkaniach. Żyły tam bowiem dwie samotne niewiasty (to one urządzają te głośne imprezy ze śmiejącymi się lubieżnie chłopami, obrzydliwe!)...

Jedna z nich nazywa się Jessica Peterson i już pierwszego dnia zaczepiła mnie na korytarzu. Pokazałem jej nawet kilka filmików na swoim telefonie, pomarudziłem na życie i w ogóle na wszystko a ona zdawała się mnie cierpliwie słuchać. Ponadto czasem miewała takie same napady śmiechu jak ja a jej rechot słychać było na całej klatce, kiedy wychodziła studiować tablice ogłoszeń. Pocieszające, że nie tylko ja jestem zaburzony w tym towarzystwie.
Jessica zwierzyła się, że czasem lubi sobie podkraść jakąś rzecz. Odetchnąłem z ulgą, bo z mojego mieszkania mogłaby zwędzić co najwyżej karalucha (Euron jest za duży i za głośny a jajo twardo tkwi pod panelami), co byłoby całkiem pożytecznym rozwiązaniem. W każdym razie jej drobna, kłopotliwa wada sprawiła, że musiała opuścić swoją przyczepę w Belladonna Cove i zamieszkać w parszywej (jak to nazwała) klitce na naszym piętrze. Jest bezrobotna bo jakoś nikt nie oferuje jej z miejsca posady dyrektora banku (pewnie to, co ukradła w BC warte było swojej ceny, bo odkąd tu mieszkam ani razu nie widziałem, żeby szukała roboty).

Sąsiadka z ostatniego mieszkania nazywa się tak, jakby ktoś po butli soku z barku ojca zmiksował ze sobą przypadkowe litery alfabetu i stwierdził, że od biedy kwalifikuje się to do aktu urodzenia. Ta to mnie nienawidzi jak psa bo już pierwszej nocy praktycznie zmasakrowała nam pięściami drzwi, że niby za głośno jesteśmy... A ja tylko ganiałem po pokoju jednego swawolnego szczura, który urządził sobie urodziny na naszym dywanie! Zaproponowałem jej, że jak go złapię to mogę jej podrzucić żeby też zaznała rozrywki, skoro prowadzi nudne życie obciachowej dorosłej. Coś tam powarkiwała jak szła do swojej kanciapy i tupała przy tym nogami. „Jutro w nocy postanowię posłuchać głośno radia (jak każdy szanujący się nastolatek mogę mieć taki NAPAD i co mi zrobisz???)” - pomyślałem wtedy ale zanim wcieliłem ten złowieszczy plan w życie, ta z samego rana przyczepiła się o coś innego:

A!
Zapomniałbym wspomnieć o pierwszym dniu szkoły. Nie posiadam zdjęć, bowiem TAM nie wolno nam fotografować... Wcisnąłem w Eurona jakieś rozgotowane kluski z serem i popędziliśmy do tajemniczego kołchozu, w którym spędzamy czas od poniedziałku do piątku (jak Stwórcy Gry przykazali!). Moja klasa to istna galeria dzieł sztuki. Jeden gość ma na imię Wolfgang i wygląda, jakby nie mył twarzy od czasu ostatniego Halloween. Jest często smutny i biadoli o swoim zgniłym życiu. Siedzi w ławce z taką jedną Kasandrą, która najwidoczniej podziela jego hobby, bo oboje często, w idealnej symbiozie, chlipią w rękawki.
Mnie przypadło miejsce obok Morgan, która ubiera się odpowiednio i z początku sprawiała nawet spoko wrażenie do momentu, kiedy próbowała ze mną porozmawiać o POKOJU NA ŚWIECIE! Naprawdę? To już wolę szorować podłogę okupowaną przez jajo niż prowadzić tego rodzaju dysputy. Skończyło się to tak, że mi znowu spadły maniery (i jak dorosnę to będę niekulturalnym Simem, który pierdzi, beka i nie spuszcza po sobie wody w toalecie, no żesz „blurf!”) a ona dołączyła na chwilę do Klubu Smutasów.
Kiedy tak się zabawialiśmy w „poznaj swojego Sima” do klasy wparowała nauczycielka i z miejsca postanowiła chyba udowodnić wszystkim, że „nowy” jest ułomem.
Siedzieliśmy nad zeszytami kiedy ta nagle przemówiła ludzkim głosem:
- Może Victor przeczyta rozwiązanie.
W moim szaleństwie jest jednak metoda bo ZWYKLE staram się unikać kłopotów, dlatego przybrałem jak najmądrzejszą minę i w skupieniu kontemplowałem słupki w zeszycie, kiedy ta powtórzyła głośniej pytanie.
Doszedłszy do wniosku, że ów Victor jest albo głuchy, albo nienormalny, spokojnie oczekiwałem dalszego rozwoju wypadków, kiedy ujrzałem nagle jej tłustą nogę koło mojej ławki. Błyskawicznie poniosłem głowę i napotkałem parę wymierzonych we mnie reflektorów.
- Victorze, dlaczego nie reagujesz na polecenie? - usłyszałem.
Przez chwilę miałem zapewne minę gamonia, bo wciąż liczyłem na to, że Victor jednak się uaktywni... Po czym cicho wyjaśniłem, że mam na imię Victarion.
Klasa ryknęła śmiechem a ja poczułem się tak, jakby milion tac wypadło mi na raz w wypełnionej dzieciakami stołówce.
Baba wybałuszyła na mnie swoje ślepia po czym poczłapała do biurka. Chwilę ryła w dzienniku po czym stwierdziła cała uśmiechnięta:
- A tak, Victarion Stormrage. Wybacz, masz takie oryginalne imię...
Serio, mamy w klasie WOLFGANGA i coś, co się zapewne rejestrowało u tego samego gościa, co moja sąsiadka i wciąż pani twierdzi, że Victarion jest oryginalnym imieniem!?!
Kiedy wychodziłem z klasy jeden idiota syknął za mną: „Victorze...”. Po szkole zlałem go tak, aż chłopa zamroczyło i od tamtej pory nikt już nie próbuje przekręcać mojej Godności.
