Rozdz.8
Nie wszystkie fotki jeszcze mam, uzupełnię je dziś lub jutro.
W dniach, które nastąpiły po tym zdarzeniu - w pensjonacie zapanował nastrój przygnębienia i – co tu dużo ukrywać – wzajemnej nieufności.
Część pensjonariuszy uważała, że Arlena zginęła przypadkowo. Że na teren pensjonatu wtargnęły jakieś zbrodnicze siły.
Znaleźli się tacy, którzy widywali podejrzanych osobników kręcących się właśnie na plaży przy Lazurowej Grocie – nazywanej przez miejscowych – nomen omen – Grotą Przemytników.
Jednak duża część, w tym także właścicielka pensjonatu - była zdania, że morderca Arleny to ktoś, kogo Arlena znała. Być może ten ktoś nadal tu jest.
Toteż nastrój wakacyjnej zabawy został zwarzony jak egzotyczne kwiaty zmrożone przez nieoczekiwany chłód.
Poirot zgodnie z obietnicą daną pani Clarke zabrał się niezwłocznie do pracy.
Musiał przesłuchać wszystkich bez wyjątku – pensjonariuszy, personel, a nawet osoby pozornie nie związane z pensjonatem – listonosza, dostawców żywności, kierowców, a nawet członków wynajmowanego okazjonalnie jazzbandu.
Jednak zanim dokonał przesłuchań – osobiście udał się wraz z Hastingsem na miejsce zbrodni.
Badał każdy fragment plaży, przyglądał się pilnie skałkom i kamieniom. Wszedł nawet do groty, która - gdyby mogła wydobyć z siebie głos – zapewne zdradziłaby wiele tajemnic.
To miejsce tchnęło jakąś niewypowiedzianą grozą! Co i raz Poirot schylał się, przyglądając się uważnie śliskim kamieniom na dnie groty, coś podniósł z ziemi, powąchał, coś schował do kieszeni. W innym miejscu wziął szczyptę białego nalotu na kamieniach, i polizał. Hastings śledził jego poczynania w najwyższym zdumieniu.
-Liżesz sól z kamieni, jak koń?
- Nie, mój drogi Hastingsie – to nie smakuje jak sól! – To pachnie jak heroina!
Badając dalej natrafił na przedmiot, który wprawił go w niemałą konsternację. Schował go szybko do kieszeni letniej marynarki.
Nawet w takich okolicznościach Poirot nie tracił fasonu i ubierał się z wyszukaną elegancją. Mimo upału jego ubiór był staranny – jasny garnitur, słomkowy kapelusz i jasne lakierki!
Fakt, że elegancja ta była rodem sprzed czterdziestu lat – nic a nic nie zepsuł małemu Belgowi dobrego mniemania o sobie!
Przesłuchanie gości pensjonatu zaczął od pani Redfern, która nie kryła zaskoczenia.
- No cóż, rozumiem. Jak wszyscy, to wszyscy!
W godzinach porannych, tuż po śniadaniu, wybraliśmy się z mężem na przechadzkę. Zatoka jest cudownie spokojna o tej porze!
- Zresztą – spotkaliśmy na spacerze pana - Monsieur Poirot oraz kapitana Hastingsa.
-Poirot skinął głową w odpowiedzi. - Tak, to prawda!
- Musieliśmy się szybko pożegnać – kontynuowała Christine - gdyż ja umówiłam się z młodym Marshallem na sesję portretową na skałkach, a mąż spieszył się na obiecaną pannie Brewster przejażdżkę.
Do tego oboje po lunchu mieliśmy rozegrać mecz tenisowy.
-Jak pan widzi – przez cały dzień mieliśmy oboje zajęcia, w których towarzyszyli nam inni kuracjusze, którzy to mogą potwierdzić! Na meczu tenisa było sporo osób!
– Proszę porozmawiać z młodym Marshallem. Towarzyszył mi przez cały czas na skałkach. Byliśmy tam sami… a właściwie nie całkiem, bo na tej plaży zauważyliśmy panią Marshall – macochę Lionela. Chyba szykowała się właśnie do opalania...
-Nawet zaproponowałam, byśmy do niej zeszli...
Lionel wybuchnął z taką złością, że wycofałam się z tej niewczesnej propozycji.
Byliście tam razem cały czas?
- Tak! - A właściwie – zawahała się pani Redsfern – właściwie nie całkiem.
-Ja zostałam z moimi szkicami, a Lionel poszedł popływać.
A gdy wrócił – orzekł, że musi już wracać, bo chciał posłuchać jakiejś bardzo ciekawej audycji w radio.
Zabrał tylko moje sztalugi, aby nie było mi zbyt ciężko w drodze powrotnej.
-To było miłe z jego strony. To w ogóle bardzo ułożony, młody człowiek, ale niezwykle nerwowy! Ciągle sprawdzał godzinę na zegarku, aby nie przegapić tej audycji!
- Wróćmy do pani – przerwał Poirot. Nie chciał wyrabiać sobie zdania na podstawie cudzych opinii. – Co było dalej?
-Zdążyłam wrócić do pensjonatu na czas – akurat zaczął się umówiony mecz tenisowy.
- Tak, byłem tam z Hastingsem. – Zdaje się – to on towarzyszył pani w deblu.
- Nawet jakimś cudem udało nam się wygrać! – Ale to tylko dzięki kapitanowi – dokonał niemożliwego, bo Rosemary to ostry przeciwnik!