Drodzy Państwo, toż to szok, ale zniesłam go z pokerfacem (nie no, kłamię trochę, ale ciii


Linkeł do galerii (TS Gallery)
Linkeł do delsowego bloga
Linkeł bezpośredni (DOWNLOAD zip)
*** Od pewnego czasu ludność Brindleton Bay (Psokotowa XD) żyła w nieuzasadnionym napięciu. Niby nic się nie zmieniło, wszystko wyglądalo jak dawniej, ale niepokój narastał i widmową chmurą zawisł nad sennym miasteczkiem. Lokalna społeczność nie była w stanie tego uzasadnić. Owszem, zawsze na horyzoncie widniał ten relikt czasów, gargantuiczny kolos - kamienne gmaszysko fabryki - ale ludzie przywykli do jego groźnych, surowych murów. Najstarsi mieszkańcy nie pamiętali już nawet kiedy powstał - tak bardzo zakorzeniony był w lokalnym kolorycie. I chociaż jego rozmiary i ponura fasada nadal wzbudzały uczucie miałkości wśród brindletończyków, ci nigdy nie odważyli się powiedzieć złego słowa o fabryce - ciągle stanowiła ona miejsce pracy dla lokalnej biedoty. Wprawdzie od pewnego czasu zwolnienia wzrastały a w zamian za "tubylców" sprowadzano coraz więcej "obcych", to jednak jakaś dziwna forma przywiązania, syndromu sztokholmskiego, nie pozwalała podnosić ręki na ów monument i jego właścicieli. Nawet jeśli ów potwór "straszył" dzieci i nadawał miejscu nieco przerażającego wyglądu. Początkowo nikt nie wiązał wzmożonego poczucia przygnębienia z tym miejscem - dopiero po jakimś czasie połączono to z coraz gęściej wydobywającym się z komina ciemnym dymem, który zawisł nad sennym miasteczkiem niczym zatruty koloid zwiastujący czasy cienia i rozpaczy. Im bardziej dymiły kominy tego straszliwego przybytku, tym bardziej odczuwalny był spadek nastroju i wzmożona lękliwość. Ludzie czuli się przygnębieni, spętani straszliwym paraliżem marazmu. Trzeba było wielu miesięcy ponurej egzystencji, nim ktokolwiek odważył się wkraść do budynku i sprawdzić co tak naprawdę się tam dzieje, skoro produkcja niemalże stoi, a szyny zarastają trawą. Wzbudzające respekt miejsce z bliska okazało się jeszcze straszniejszym. Śmiałek, który odkrył przerażające sekrety tego miejsca wspominał, że już na wstępie zaniepokoił go człowiek w kombinezonie ochronnym, który przechadzał się wzdłuż ścieku. Wyglądał jakby chronił się przed parującymi opadami.
Przemykając chyłkiem wzdłuż ścian dobiegł do rampy - nikt go nie powstrzymał. Korzystając z chwilowej niesprawności systemu, wdarł się do środka, a jego oczom ukazały się niepokojąco wyglądające beczki. To zaniepokoiło go już poważnie. Postanowił zakraść się do budynku na przeciwko - czegoś co przypominało szklarnię. Tutaj również przeżył niemałe zaskoczenie - przedziwne rośliny wyrastające z rozsadników nie przypominały mu niczego, co dotąd widział! Błyskawicznie czmychnął z tego miejsca, a jego determinacja wzrastała z każdą sekundą - musiał dostać się do głównego budynku za wszelką cenę. "To miejsce musi mieć coś wspólnego z gęstniejącą atmosferą niepokoju w mieście" pomyślał.
Po sforsowaniu schodów przeciwpożarowych dostał się na drugie piętro budynku i znalazł się w kantynie. Nie zauważył tam niczego niepokojącego - ot, zwykłe miejsce, w którym silili się pracownicy. Zszedł więc piętro niżej, gdzie znajdowała się ogromna maszyneria. Nie był wstanie dociec jakie jest jej przeznaczenie. Czuł wibracje roznoszące się dookoła tego żelastwa. Nie chciał narażać się na szkodliwe działanie tej potencjalnie groźnej machiny, więc zszedł na parter by zobaczyć... ...kolejne urządzenia. Na pozór wszystko gra, trochę dziwnych roślinek, jakieś kontenery z substancjami, olbrzymie urządzenia - nasz eksplorator nawet trochę odetchnął z ulgą - przecież to zakłady produkcyjne! Wiadomo, że na pewno korzystają z różnych przyrządów i materiałów, które nieznane są "zwykłemu śmiertelnikowi". I kiedy już łajał się w duchu za swoją lękliwość i paranoję, usłyszał kroki. Czym prędzej poszukiwał jakiegokolwiek schronienia - wszak przebywanie na terenie zakładu mogło skutkować licznymi konsekwencjami. Wpadł w korytarz i wyczekiwał na oddalenie się intruza. Staccato jego tchórzliwego serca wygrywało pod mostkiem szaloną pieśń strachu. Kiedy kroki ucichły gdzieś za jedną z maszyn, bohater czmychnął niczym duch. Jednak zdało mu się, ze słyszy kroki. Oszołomiony nie wiedział co ma zrobić, więc schronił się w piwnicy, do której wejście znajdowało się zaraz obok drzwi głównych na zewnątrz budynku. Jego oczom ukazał się potężny ściek. Przemierzając ponury kanał - podziemne, podskórne trzewia tego ceglanego monstrum - natrafił na straszliwą komorę, pojedynczą komorę tego straszliwego serca. I wtedy zrozumiał, że w jego przeczuciach nie było paranoi - ten podziemny silos upewnił go w tym, że fabryka produkuje wynaturzenia, trudni się tym, co najstraszniejsze. Tego było już za wiele - cofnął się w popłochu do wejścia. A przynajmniej wydawało mu się, ze to wejście, bo najwidoczniej pomylił drzwi i wtargnął do najbardziej przerażającej komnaty tego miejsca. W jej przedpieklu pływało coś, co do złudzenia przypominało dziecko, ale nie miało rysów twarzy. To była pusta, bezduszna skorupa. Mimo paraliżującego zmysły przeczucia, że powinien się wycofać z tego miejsca, brnął jak w malignie dalej. Żelazne drzwi, które były uchylone zapraszały jakąś napełniającą trwogą tajemnicą. Będąc tak blisko środka piekła nie mógł zawrócić. I dotarł tam: Tych klonów było więcej! Żałosny lament rozpaczy uwiązł mu w gardle. Padł na posadzkę bełkocąc coś pod nosem.
***
EPILOG
Do dzisiaj nikt nie wie, kto spisał tę historię i czyim jest świadectwem. Ponoć naoczny świadek został znaleziony przez pracowników laboratorium i odwieziony do szpitala psychiatrycznego, bowiem jego stan psychiczny był niezbyt rokujący. Władze fabryki potwierdziły, że jakiś biedny szaleniec wtargnął na teren fabryki i bredził cos od rzeczy w stanie bliskim katatonii. Na pytanie czy fabryka zajmowała się czymś nielegalnym, kierownictwo kategorycznie odpowiadało, że nic, co mogłoby niepokoić ludność nie miało nigdy miejsca w tym budynku.
Zakład został zamknięty. Jedni mówią, że ze względu na to, że eksperymentowano tam na ludziach, inni twierdzą, że presja wywarta przez społeczeństwo złaknione sensacji doprowadziła do jego upadku. Do dzisiaj o miejscu tym krążą najróżniejsze legendy, a nikt nie jest w stanie ich jednoznacznie zdementowac lub potwierdzić. Faktem jest, że po zakończeniu prac w gmachu fabryki, ludzie odzyskali spokój. Potwierdzono jedynie jeden incydent: pewien młody człowiek, który niedawno opuścił klinikę dla nerwowo chorych, targnął się na swoje życie skacząc z dachu tego przybytku. Nikt jednak nie jest w stanie potwierdzić lub odrzucić teorii jakoby to właśnie on był bohaterem powyższego opowiadania.
***
Dorzucam kilka zdjęć na deser, bo Delsu robi ładne fotsy (i chwała mu za to


Kłaniamy się nisko i mamy nadzieję, że spodoba się Państwu efekt naszej współpracy
